Niektórzy z was najpewniej już wiedzą, że lubię w wolnym czasie pisać teksty literackie. Niektórzy z was już znają fragmenty mojego literackiego przewodnika po północy Francji, który publikowałam tu jakiś czas temu.
Dzisiaj chciałabym się z wami podzielić zupełnie innym tekstem na jeden z moich ulubionych tematów, którym są porcelanowe lalki. Prywatnie jest to moja słabość, galerie porcelanowych lalek to miejsca, w których mogę spędzać całe godziny i robić setki zdjęć. Opowiadanie, którym dzielę się dziś z wami jest częściowo oparte na autentycznej historii z mojego życia – ale tylko częściowo.
Natomiast pamiętając o tym, że mój blog jest poświęcony nauce języka polskiego, proponuję wam wersję audio opowiadania z ćwiczeniami na rozumienie ze słuchu. Jeżeli jednak ktoś z was zdecydowanie woli czytanie, niż słuchanie, pod każdym nagraniem możecie sobie rozwinąć ukryty tekst.
Z całego serca życzę wam przyjemnej lektury!
Pamiętam, że mój mąż ciągle powtarzał:
– Nie szukaj go specjalnie. Pchle targi mają to do siebie, że zawsze znajdziesz na nich coś nieoczekiwanego, ale szukanie czegoś konkretnego jest kompletnie pozbawione sensu.
– Wiem, wiem… – odpowiedziałam i przyspieszyłam kroku, bo na kolejnym stoisku zobaczyłam cała rodzinę porcelanowych lalek. Niestety, tylko dziewczynek. Wiedziałam, że mąż ma rację. Szukałam igły w stogu siana, ale tak strasznie chciałam mieć porcelanowego chłopca! Odkąd zobaczyłam jednego w kolekcji Heleny, wszystkie wizyty na pchlich targach, na które jeździliśmy co weekend zamieniły się dla mnie w poszukiwanie skarbu. Bardzo konkretnego skarbu. I tak chodziłam od stoiska do stoiska, uporczywie przeglądając wszystkie porcelanowe cudeńka ze szklanymi oczami.
– O, zobacz, w tamtym pudle, zdaje się, są lalki! – krzyknęłam i pobiegłam do kolejnego stoiska. Starszy pan z obfitą siwą czupryną i w prostokątnych okularach już się pakował do domu, składał wszystkie rzeczy do pudeł i odnosił do samochodu. Nachyliłam się nad pudłem stojącym obok stołu i o mało nie krzyknęłam z zachwytu! W towarzystwie czterech nieco zagubionych dziewczynek leżał chłopiec z niebieskimi oczkami, wyglądającymi spod złocistej grzywki, w zielonych aksamitnych ogrodniczkach i śnieżnobiałej koszuli.
– Ile? – zapytałam, ledwo panując nad dziecinnymi emocjami.
– Pięć euro za wszystkie – odparł obojętnie starszy pan, którego najwyraźniej martwiło tylko to, czy będzie musiał taszczyć to pudło do samochodu. O nie, nie będzie musiał! Bez słowa podałam mu banknot i pobiegłam do męża, niosąc pudło tak, jak gdyby był to największy skarb na świecie.
– Nie uwierzysz! Znalazłam! – zawołałam, zanim do niego dobiegłam. Nie posiadałam się ze szczęścia. Porcelanowi chłopcy to wielka rzadkość. Dorośli kupują lalki dla swoich córek, te z kolei wolą się bawić małymi dziewczynkami, pięknymi paniusiami w plisowanych sukienkach, w kapelusikach i sznurowanych pantofelkach. O ile dzisiaj dziewczynki w ogóle chcą się bawić porcelanowymi lalkami. Chłopcy pod tym względem cieszą się o wiele mniejszym zainteresowaniem. Chociaż, jadąc samochodem do domu i ściskając w objęciach swojego Johnatana, nie umiałam zrozumieć tej tendencji. To był najpiękniejszy porcelanowy chłopiec na całym świecie! Nawet Helena nie ma takiego ładnego!
Dopiero następnego dnia przypomniało mi się, że oprócz Johnatana w pudle były jeszcze cztery lalki. Jedna jasnowłosa, w zielonej sukience i białych pantalonach, druga z rozpuszczonymi kasztanowatymi włosami i białej sukience z bufiastymi rękawami, trzecia z ciemnymi włosami upiętymi stylowo pod ciemnozielonym kapeluszem i w długiej sukni z takiego samego materiału. Na samym dole pudła leżała ona. W pastelowej sukience w różyczki, z długimi blond włosami i gęstą grzywką. Przypomniała mi bardzo lalkę, którą babcia mi kupiła wiele lat temu, miała podobny wyraz twarzy, usteczka lekko rozchylone, jak gdyby ciągle się czemuś dziwiła. Jak one się czuły w tym pudle? Jak w ogóle można trzymać porcelanowe lalki w pudłach, tak piękne podobieństwo dzieci – szczerych, ufnych i prawdziwych? Czy nikt nie myśli o tym, że jest im tam ciasno i niewygodnie? Że te, które leżą najniżej w ogóle nie widzą światła dziennego? I jeśli pudło jest zamknięte, to nie mają one najmniejszej szansy chociaż nocą wydostać się na zewnątrz i trochę się pobawić?
Wiedziałam, że reaguję trochę zbyt uczuciowo, ale wewnątrz mnie rosła od kilku tygodni mała fasolka, napełniając mnie codziennie nowymi emocjami, wrażliwością i – nieraz – zwiększoną skłonnością do płaczu. W zamyśleniu potarłam przykurzoną twarzyczkę ostatniej lalki. I wtedy to poczułam. Jakaś dziwna chropowatość na czole. Kiedy zajrzałam pod grzywkę, zobaczyłam, że czoło jest rozbite! Pajęczyna pęknięć rozchodziła się wokół miejsca, w którym był utłuczony kawałek porcelany. O nie! Moje serce się rozdarło. To na pewno zły znak. Moje dzieciątko się jeszcze nie pojawiło na świat, a w moje ręce już trafia dziewczynka z rozbitą głową. Babcia zawsze powtarzała, że rozbite rzeczy trzeba wyrzucać, bo inaczej przynoszą pecha. A pech był ostatnim, co chciałam na siebie w tym momencie ściągnąć. Z drugiej strony, jak można wyrzucić lalkę? Wyrzucić lalkę?! To podobieństwo dziecka? Z tak piękną twarzyczką, z oczami patrzącymi na mnie z ufnością i zaciekawieniem. Nie wyrzuca się dzieci, które rozbijają sobie kolana lub głowy.
Z drugiej strony, to już była przesada. Lalka jednak nie jest żywym dzieckiem. Nieważne, czy przyniesie pecha, czy nie, ale wiem na pewno, że nie postawię jej do meblościanki razem z resztą kolekcji, bo będzie mi przeszkadzało to, że wiem o jej rozbitym czole. Nie chcę mieć w domu bitej rzeczy.
Wiedziałam, że emocje wymykają mi się spod kontroli. Czułam się zagoniona w kąt, nie wiedziałam, jak postąpić. Każde wyjście wydawało mi się złym. Nie mogłam się pogodzić z myślą o wyrzuceniu lalki, ale pozostawienie jej w domu straszyło mnie swoim metaforycznym sensem. A co, jeśli to się stanie piętnem na życiu mojego maleństwa? Co, jeśli ona naprawdę przyniesie nam pecha? Moje myśli pobiegły w niebezpieczną stronę różnych horrorów o porcelanowych lalkach, na myśl o których przeszły mnie ciarki. Zebrałam więc całą siłę woli i odniosłam lalkę na śmietnik. Wpadła do kubła z głuchym dźwiękiem. Odwróciłam się i prawie biegiem wróciłam do domu.
Ten głuchy dźwięk odbijał się echem w mojej głowie i prześladował mnie przez cały dzień. Nie mogłam się uspokoić ani myśleć o niczym innym. Parę razy nawet zrywałam się, by pobiec lalce na ratunek, ale powstrzymywałam się, bo rozumiałam, że to już jest pomysł na granicy szaleństwa. Co ja mam robić z rozbitą lalką, wyciągniętą ze śmietnika? A co, jeśli wpadając tam, rozbiła się jeszcze bardziej? Na myśl o tym łzy pociekły mi z oczu.
Pamiętam, że czytałam kiedyś bajkę o porcelanowym zajączku, który trafił do antykwariatu. I tam jedna stara lalka mu opowiadała, że pamięta każdą właścicielkę, którą miała w swoim długim życiu. Wyobraziłam sobie, co będzie opowiadać o swoim życiu ta lalka. Że miała właściciela, który rzucił ją nieczule do skrzynki twarzą w dół, położył z góry jeszcze kilka lalek, a potem, kiedy wiózł je wszystkie na pchli targ, samochód podskoczył na wybojach i wtedy rozbiła sobie boleśnie czoło? A potem jej nowa właścicielka z przestrachem odskoczyła na widok rany i zamiast ją opatrzyć czy zabandażować, wyrzuciła ją na śmietnik? Boże, co ja narobiłam? Wiedziałam, że moje emocje szaleją, ale wiedziałam też, że podjęłam jedyną słuszną, a w każdym razie jedyną możliwą dla mnie decyzję. O co więc chodziło?
Zaczęły mnie gryźć wyrzuty sumienia. Nie powinnam była tak postąpić, skoro porcelanowe lalki znaczą dla mnie tak wiele i uważałam je za obraz i podobieństwo prawdziwych dzieci. Nie wyrzuca się dzieci do śmietnika. Chyba, że… Boże! Czy tak się czują kobiety, które robią aborcje?! Czy one też uważają, że ich fasolki przyniosą im pecha? Jakie to musi być uczucie: pozbyć się życia? Czy kobieta w czasie zabiegu czuje cokolwiek oprócz bólu i winy? Czy można odetchnąć z ulgą, pozbywszy się części samej siebie? Od tych pytań poczułam się nieswojo. Spróbowałam się czymś zająć, ale daremnie: obraz smutnych oczu lalki wewnątrz kubła nie dawał mi spokoju. Poszukałam ukojenia w Biblii. Chciałam się uspokoić, na powrót uwierzyć w to, że Ktoś czuwa nad moim życiem i że nic strasznego się stało. Czytając modlitwy, usnęłam. Po kilku dniach trafiłam do szpitala z poronieniem.