Kogo byście wymienili, gdybym was zapytała o Polaków, których zna cały świat? Na pewno jednym z pierwszych byłby papież Jan Paweł II. Niezależnie od tego, jaki każdy z nas ma stosunek do religii w ogóle i do Kościoła Katolickiego w szczególności, Jan Paweł II jest znany daleko poza granicami naszego kraju. Znani są też z pewnością w skali międzynarodowej Lech Wałęsa, Mikołaj Kopernik, Stanisław Lem, a ostatnio również Robert Lewandowski i Andrzej Sapkowski. Zdaniem wielu na tej liście niewątpliwie powinna się znaleźć Maria Skłodowska-Curie.
Problem polega jednak na tym, że Francja bardzo umiejętnie próbuje wmanipulować świat w przekonanie, że kobieta, która każde swoje publiczne wystąpienie zaczynała od słów „Jestem Polką z Warszawy”, w istocie rzeczy była Francuzką. Dlatego właśnie istnieje spore prawdopodobieństwo, że nazwiska tej wybitnej Polki nie znajdziemy na liście światowej sławy Polaków.
Jest to jeden z dwóch powodów, dla których, postanowiłam poświęcić uwagę również tej postaci, pisząc swój cykl tekstów o wybitnych Polakach. Drugim powodem jest to, że pani Skłodowska dla wielu z nas jest ikoną, pomnikiem, legendą, człowiekiem absolutnie wyjątkowym: to pierwsza we Francji kobieta, która otrzymała tytuł doktora nauk ścisłych, pierwsza kobieta-laureatka Nagrody Nobla, pierwsza kobieta-profesor Sorbony, pierwsza kobieta na Kongresach Fizyki Solvaya, pierwsza na świecie dwukrotna noblistka. Uosabia przełomowe osiągnięcia, wyjątkowe zasługi dla nauki i ludzkości. Tymczasem – jak każdy z nas – i ona była osobą z krwi i kości, pełną myśli, emocji i przeżyć. I właśnie taką jej postać spróbuję odtworzyć w swoim tekście.
Urodzona w 1867 roku Maria była bardzo grzecznym, poważnym dzieckiem, które chętnie spędzało czas na nauce – zarówno nauk ścisłych, jak i humanistycznych. Gimnazjum ukończyła ze złotym medalem, ale też z ciężkim sercem, bo w uzasadnieniu przyznania medalu zaznaczono nie tylko wyjątkowe wyniki w nauce, lecz również wybitną znajomość rosyjskiego. Osobie wychowanej w niezwykle patriotycznej polskiej rodzinie trudno było się pogodzić z koniecznością znajomości języka znienawidzonego zaborcy.
Co miała robić dalej siedemnastoletnia, zdolna dziewczyna, która chciała kontynuować naukę? W okupowanej Polsce kobiety nie miały prawa do nauki na uniwersytetach, a na studia za granicą rodzinę nie było stać. Maria znalazła jednak wyjście z tej sytuacji. Ponieważ jej starsza siostra, Bronisława, też chciała podjąć studia w Paryżu (tyle, że Bronię interesowała medycyna), dziewczyny postanowiły pomóc sobie nawzajem: Maria miała podjąć pracę jako prywatna nauczycielka w bogatej rodzinie w Polsce i wesprzeć siostrę finansowo, a po kilku latach, kiedy Bronia już obroni doktorat, starsza siostra miała pomóc Marii opłacić studia na wydziale nauk ścisłych. Plan zadziałał, dzięki czemu obie siostry zrealizowały swoje marzenia.
Maria pracowała dla kilku różnych rodzin, borykając się czasami z nieżyczliwością wielkich panów wobec ubogiej nauczycielki. Na jednej z tych posad, w rodzinie Żorawskich zakochała się z wzajemnością w synu swoich pracodawców, Kazimierzu. Kazimierz korzystał z męskiego prawa do edukacji wyższej, studiował więc matematykę na Uniwersytecie Warszawskim, na którym później został profesorem, by następnie zostać członkiem Polskiej Akademii Nauki. Dzisiaj, czytając o tym, wydaje nam się, że była to idealnie dobrana para o gorących zainteresowaniach naukowych. Jednak chociaż Kazimierz poprosił Marię o rękę, jego rodzice wyrazili zdecydowany sprzeciw, uważali bowiem, że ich syn zasługuje na o wiele więcej, niż biedna guwernantka bez grosza przy duszy. Ciekawe, co powiedzieli zaledwie czternaście lat później, kiedy to świat obiegła wiadomość, że Maria Skłodowska-Curie jest pierwszą kobietą w historii, która dostała Nagrodę Nobla!
Swoje złamane serce Maria leczyła, angażując się w naukę. Wkrótce po tym przykrym rozczarowaniu wyjechała na upragnione studia do Paryża. Oprócz nauki przedmiotów kierunkowych mnóstwo czasu spędzała ucząc się języka francuskiego. W niczym nie uznawała półśrodków, bardzo więc chciała zgłębić gramatykę, ortografię i składnię nowego języka, a także wypracować idealny akcent. To ostatnie podobno było jedyną rzeczą, której nie udało jej się dopracować do perfekcji, bowiem jej „r” zawsze zdradzało odrobinę słowiańskości.
Początki w Paryżu były trudne. Maria nie miała za wiele pieniędzy. Wynajmowała maleńkie „służbówki”, zazwyczaj na poddaszu, gdzie latem było nieznośnie gorąco, a zimą – przeraźliwie zimno. W pamiętnikach z tych lat pisała, że na noc zakłada na siebie kilka sukien i przykrywa się dodatkowo krzesłem, by materiał lepiej przywierał do ciała. Mało też jadła – z powodu oszczędności, ale i z braku chęci do gotowania. Nauka wystarczyła jej za całą strawę, pochłaniała ją bez reszty. Ale nawet w czasie intensywnej pracy Maria znajdowała czas na znajomość i przyjaźń z Piotrem Curie. Przyjaźń, która bardzo szybko przerodziła się w miłość jej życia i już rok po pierwszym spotkaniu zaprowadziła parę na ślubny kobierzec. W podróż poślubną nowożeńcy pojechali na rowerach, które były prezentem ślubnym od jednego z przyjaciół. Jazda na rowerze z czasem stała się ich ulubionym sposobem wspólnego spędzania wolnego czasu – nawet, kiedy Maria była w bardzo zaawansowanej ciąży.
Państwo Curie byli szczęśliwą parą. Zdecydowaną większość czasu poświęcali wspólnym pracom badawczym. Maria uczyła się prowadzenia domu i gotowania, prowadziła też skrzętnie zeszyt, w którym zapisywała wszystkie bez wyjątku wydatki, by dobrze bilansować skromny budżet. To pewnego rodzaju paradoks, że ludzie, którzy przez długi czas z trudem wiązali koniec z końcem, ukazali się później na banknotach pięćsetfrankowych Banku Francji, czyli tych o najwyższym nominale.
Wróćmy na chwilę do kwestii tego, że wiele osób uważa Marię Skłodowską-Curie za Francuzkę. Dowodem na to ma być, rzecz jasna, samo jej nazwisko, a także fakt, że większość życia spędziła we Francji. Czy Maria chciała wrócić do Polski? Oczywiście, że tak! Niejednokrotnie o tym myślała, pisała w listach do rodziny. Wiedziała jednak, że jako kobieta nie będzie mogła kontynuować pracy naukowej na żadnym polskim uniwersytecie, nie było też wiadomo, czy którykolwiek z nich uznałby jej badania za ważne i warte inwestycji. Dodatkowo, problematyczna wydawała się potencjalna przyszłość Piotra Curie w ojczyźnie żony: mąż Marii miał już przecież twardą pozycję naukową we Francji (a nie w Polsce), a na dodatek nie znał języka polskiego. Dla ludzi pochłoniętych nauką, argumentem, który przeważył szalę była kwestia stabilności i perspektyw dalszej pracy, dlatego państwo Curie pozostali w Paryżu.
Zazwyczaj, gdy prowadzę tę dyskusję z Francuzami, w tym miejscu słyszę od nich: „no widzisz, bo Francja umożliwiła małżeństwu Curie pracę naukową i stworzyła im dogodne warunki”. Dogodne warunki, powiadacie? Swoich fundamentalnych odkryć naukowych państwo Curie dokonali w baraku przy ulicy Lhomond – miejscu na tyle obskurnym i niesolidnym, że do naszych czasów nie przetrwało z niego nic. Niemiecki chemik Wilhelm Ostwald z Berlina, który odwiedził tam Curie nie potrafił uwierzyć, że takie pomieszczenie zostało przydzielone badaczom przez College de France.
Wyglądało to na stajnię i piwnicę na kartofle; gdybym nie widział stołu do pracy z aparaturą chemiczną, sądziłbym, że ze mnie zakpiono. (1)
Co więcej, nowy pierwiastek, który Maria z Piotrem odkryli w owym baraku para postanowiła nazwać polonem – zgodnie z uzasadnieniem Piotra, „od kraju ojczystego Marii”.
W tym samym baraku przy ulicy Lhomond państwo Curie odkryli później rad. Jakże to ładnie i elegancko brzmi: „odkryli”! Aby uzyskać czysty polon i rad, Maria i Piotr przetworzyli w sumie w wielkich naczyniach ponad tonę rudy uranowej. W efekcie udało im się uzyskać jeden decygram czystego chlorku radu. Jest coś niezwykle romantycznego w tym obrazie męża i żony pracujących ramię w ramię, na równych zasadach, z identycznym zacięciem i poświęceniem, pochłoniętych wspólną największą pasją. Kiedy w 1903 roku nazwisko Piotra Curie zostało zgłoszone do Komitetu Noblowskiego za odkrycie promieniotwórczości, członkom Komitetu nawet do głowy nie przyszło, że odkrycia tego dokonał wraz z żoną, jednak Piotr stanowczo zażądał, by w nominacji uwzględnić również Marię. Kiedy decyzja o przyznaniu Nagrody Nobla zapadła, Maria z kolei poprosiła, by na dyplomie umieścić również jej nazwisko panieńskie. Polskość nigdy nie przestała być dla niej ważna.
Dziś, gdy doskonale już wiemy, jak szkodliwe i niebezpieczne jest promieniowanie radioaktywne, trudno jest sobie wyobrazić szał na rad, jaki zapanował w Europie (a zwłaszcza we Francji) po jego odkryciu i osiągnął swój szczyt w latach 1920-1930. Szokuje zwłaszcza to, że jeszcze u zarania swojego odkrycia Piotr Curie wziął na siebie rolę królika doświadczalnego i przyłożył sobie do ramienia owinięty w celuloid radonośny bromek baru. Wnioski lekarzy były jednoznaczne: rad wypala i sprawia ból, tworzy rany, które goją się kilka tygodni. Owszem, była to nęcąca perspektywa dla leczenia bardzo dolegliwych schorzeń skóry, jak toczeń rumieniowaty czy rak skóry, ale aż trudno uwierzyć, że pomimo tak oczywistych poważnych skutków napromieniowania, świat zwariował na punkcie tego pierwiastka:
Rad był wszędzie – w ampułkach i w maści, w pigułkach i w proszku – na szczęście, dzięki wysokiej cenie, w ilościach śladowych. Są tacy, którzy sądzą, iż było to doskonałe placebo. W każdym razie zastosowanie tego radioaktywnego pierwiastka rozprzestrzenia się na najrozmaitsze dziedziny, od paszy dla zwierząt po kosmetyki. (…) To magiczne słowo pojawia się wszędzie – na afiszach, na pierwszych stronach wkładek reklamowych do gazet, no i oczywiście w rozmowach. Apteki sprzedają radowe tabletki, radowe kremy przeciw zmarszczkom, radowe pasty do zębów, radowe wody mineralne… Brakuje tylko radowych czopków! (2)
Dla zaspokojenia przemysłu radowego – a chodzi już o przemysł na szeroką skalę – Maria i Piotr szkolili grupy fizyków, dzieląc się bezcennym doświadczeniem zdobytym w swoim skromnym laboratorium. Znowu pracowali razem nad tym, co oboje uważali za słuszną sprawę, dla nich bowiem najważniejszy w tym wszystkim był nie zysk, nie rozgłos, sława i honory, a rozwój nauki. Ich wspólną pracę – jak i w ogóle ich wspólne życie – brutalnie przerwał tragiczny wypadek 19 kwietnia 1906 roku, kiedy Piotr Curie został potrącony przez wóz ciężarowy. Zginął na miejscu. Powiedzieć, że Maria była wstrząśnięta jego stratą to tak, jakby nic nie powiedzieć. Wydawać by się mogło, że ta poważna, wręcz oschła kobieta, którą znamy ze zdjęć, była pozbawiona uczuć. Tymczasem z opublikowanych po latach poufnych dzienników Marii wyłania się niezwykle delikatny obraz czułej kobiety szczerze cierpiącej po śmierci męża:
Piotrze, mój Piotrze, jesteś tutaj, spokojny niczym biedny ranny, który odpoczywa, śpiąc z zabandażowaną głową. Masz twarz łagodną i pogodną. To nadal jesteś Ty, w objęciach snu, z którego nie możesz się wyrwać. Twoje wargi, które kiedyś nazywałam nienasyconymi, są ziemistoblade . Twoja mała bródka posiwiała. Twe włosy ledwie widać, gdyż tam właśnie zaczyna się rana, a powyżej czoła z prawej strony wystaje złamana kość. Och! Jakżeś musiał cierpieć, jak krwawić! Całe ubranie jest przesiąknięte krwią. Jak straszliwe było uderzenie, którego doznała Twoja biedna głowa! Tak często obejmowałam ją obiema rękami i pieściłam. Całowałam Twe powieki, a Ty je przymykałeś, poddając się z czułością mym pocałunkom. (3)
Maria przez wiele lat nie zdjęła żałobnej czerni.
Śmierć Piotra stanowiła dla niej koniec życia osobistego, w pewnym sensie też życia rodzinnego. Co jednak najsmutniejsze, ona, równoprawna zdobywczyni Nagrody Nobla musiała znowu zawalczyć o swoje miejsce w zmaskulinizowanym świecie naukowym, gdzie ludzie chętniej określali ją jako wdowę po Piotrze Curie, niż jako naukowca, odrębną osobowość z godnym pozazdroszczenia potencjałem. Ponad pół roku minęło, zanim Sorbona zrozumiała, że nikt lepiej niż Maria nie poprowadzi katedry fizyki ogólnej, którą wcześniej prowadził Piotr.
Zdając sobie sprawę, że sama nie podoła i pracy zawodowej, i obowiązkom wychowawczym, Maria wysłała obie swoje córki do dziadka ze strony męża, pozostawały więc w relatywnej bliskości z mamą, ale też miały stałą opiekę kochającego dziadka. Skłodowska podjęła ciekawy eksperyment nauczania domowego, uznała bowiem, że jest ono o wiele lepsze i efektywniejsze, niż jakiekolwiek liceum publiczne. W efekcie zarówno Irena, jak i Ewa były więc nauczane przez przyjaciół mamy – prawie wyłącznie przez już odznaczonych lub przyszłych laureatów Nagrody Nobla. Oprócz nauk ścisłych i humanistycznych, dziewczynki brały też lekcje rysunku i modelowania, a także miały polską guwernantkę – dla Marii było niezwykle ważne, by obie jej córki dobrze władały swoim drugim językiem ojczystym.
Pomimo tak wielkich przeciwności losu, Maria nie zwalniała tempa swoich badań i dokonywała kolejnych odkryć. W 1910 roku wraz z Andre Debierne udało jej się wyodrębnić rad w postaci metalicznej, co ostatecznie zakończyło dyskusję sceptyków nad tym, czy pierwiastek ten naprawdę istnieje. Nazwiskiem Marii i Piotra uczestnicy jednego z kongresów radiologicznych zaczęli nazywać jednostkę miary aktywności źródła promieniotwórczego. Tak powstała jednostka miary curie (ci). Pomimo tych osiągnięć, prasa francuska nie dawała Marii spokoju. Dziennikarze prześcigali się w złośliwościach, byle tylko dowieść, że pani Skłodowska żadnego artykułu naukowego nie napisała osobiście, że nie ma żadnego talentu naukowego i że cynicznie wykorzystuje pamięć o swoim zmarłym mężu, by rozwijać własną karierę. Wreszcie posunęli się tak daleko, że pod koniec 1911 roku oskarżyli ją o romans z francuskim naukowcem, Paulem Langevinem (nota bene, bliskim przyjacielem świętej pamięci Piotra), który z powodu skandalizującej Polki (tak, teraz Maria szybko z Francuzki stała się na powrót Polką!) porzucił żonę i troje dzieci. Faktem jest, że Langevin był z wzajemnością zakochany w Marii. Ona po pięciu latach żałoby znalazła wiernego jej mężczyznę z ogromnym zacięciem naukowym, który bardzo ciepło kultywował pamięć Piotra. Z kolei Paul uciekał od – jak się wydaje – niezwykle toksycznego małżeństwa, w którym, zgodnie z wieloma plotkami, był bity przez żonę.
Cokolwiek jednak działo się za zamkniętymi drzwiami zarówno jednego, jak i drugiego domu, wydaje się szokujące, że prasa zdołała tak mocno rozdmuchać tę sprawę i doprowadzić do tego, że Maria o mało nie przypłaciła tego swoim drugim Noblem. Naukowcy szwedzcy nie bardzo chcieli się wplątywać w międzynarodową już „Aferę Langevina”, o której wieść lotem błyskawicy dotarła już nawet do Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie jednak zdrowy rozsądek wziął górę i w grudniu 1911 roku Akademia przyznała Marii drugiego Nobla, tym razem w dziedzinie chemii. Niektórzy widzą w tym nienaukową decyzję, która była efektem lobbingu przyjaciół Marii, inni raczej dostrzegają tutaj czysto naukowy kompromis wynikający z tego, że zjawiska promieniotwórczości nie można zaklasyfikować jednoznacznie ani do fizyki, ani do chemii i wielu chemików było oburzonych, kiedy w 1903 roku Nagroda została przyznana tylko w dziedzinie fizyki. Wyodrębnienie radu w postaci metalicznej wydawało się wystarczającym osiągnięciem, by przyznać za nie oddzielną Nagrodę.
Jak wiele innych wybitnych osobistości, Maria Skłodowska-Curie stała się dla nas pomnikiem, ideałem, zastygłym obrazem. Na dobrą sprawę, jeśli kogokolwiek zapytamy, kim ona była, w odpowiedzi najczęściej usłyszymy „dwukrotną laureatką Nagrody Nobla”. W sumie nie ma się czemu dziwić, bo to jest rzeczywiście jej największe i absolutnie nietuzinkowe osiągnięcie na skalę światową. Niemniej jednak, jest mi zawsze trochę przykro, że pamiętamy tylko o jej czysto naukowych sukcesach, a zdecydowanie zbyt rzadko wspominamy o tym, że osobista determinacja Marii i niezwykle trzeźwa ocena potrzeb i możliwości przyniosła ulgę i ratunek ponad milionowi ludzi, wielu z nich być może ratując życie! Chodzi, rzecz jasna, o mobilne pojazdy radiologiczne (tzw. „małe Curie”), które umożliwiały wykonywanie prześwietleń ran żołnierzy przywożonych z pól bitewnych I wojny światowej w warunkach polowych, a następnie udzielanie im skutecznej pomocy dzięki precyzyjnej diagnozie. W październiku 1914 roku armia francuska dysponowała tylko jednym takim pojazdem i nikt nie rozważał rozbudowy tej floty. Z perspektywy czasu trudno w to uwierzyć, ale Maria musiała namawiać, perswadować, dyskutować i udowadniać, że jej pomysł jest możliwy do realizacji i przyniesie mnóstwo korzyści. Wyobraźcie sobie na chwilę drobną i spokojną Marię, która wykłóca się z dowódcami armii o prawo do urzeczywistnienia swojej wizji. Nie po raz pierwszy musiała stoczyć moralną batalię w genderowymi stereotypami. Ale nie powstrzymało jej to. Ostatecznie armia francuska mogła się poszczycić ponad dwustoma „małymi Curie”, a Maria zdała egzamin na prawo jazdy jako jedna z pierwszych kobiet w historii, by móc własnoręcznie kierować jednym z nich.
Dzisiaj wiemy o promieniotwórczości wystarczająco dużo, żeby było dla nas oczywiste, że laboranci w instytutach radiologii muszą pracować za ołowianymi ekranami. W warunkach polowych nie było na to miejsca. Tymczasem jedno prześwietlenie trwało około godziny, przez co Maria i jej córka Irena (później również laureatka Nagrody Nobla, za odkrycie sztucznej promieniotwórczości) zostały narażone na ogromne dawki promieni Roentgena. Naukowcy coraz częściej skłaniają się ku opinii, że główną przyczyną choroby Marii nie były badania nad uranem, radem i polonem, które prowadziła wraz z mężem, tylko dziesiątki tysięcy prześwietleń rentgenowskich, jakie wykonała podczas wojny.
Po wojnie Maria znacznie podupadła na zdrowiu i miała coraz mniej sił, co jednak wcale nie oznacza, że przestała pracować. Jej laboratorium było jednym z najbardziej prestiżowych i najlepiej wyposażonych na świecie, wszyscy współpracownicy musieli się liczyć z jej miękkim, aczkolwiek stanowczym głosem. Ostatnim wielkim wydarzeniem w jej życiu było zobaczenie pierwszego sztucznego pierwiastka radioaktywności, które odkryli Irena Curie i jej mąż, Fryderyk Joliot-Curie. Kilka miesięcy później Maria Skłodowska-Curie zmarła w wieku 67 lat. Do końca nie chciała do siebie dopuścić myśli, że jej „dziecię”, rad, owoc jej życia, może mieć tyle samo uzdrawiającej, co i śmiercionośnej energii. A jednak. Rzeczy osobiste Marii, w tym nawet jej książka kucharska do dzisiaj doprowadzają do szału licznik Geigera i są przechowywane w ołowianych pojemnikach. Jej ciało spoczywa w ołowianej trumnie, która w 1995 roku została z wielkimi honorami złożona w paryskim Panteonie. Wraz z nią przeniesiono tam też prochy Piotra. I tak oto, po raz pierwszy Maria nie była „panią Piotrową Curie”, bo tym razem to jej osoba stała się obiektem wielkiego zaszczytu, który niejako „opromienił” chwałą równiej osobę jej męża.
Tekst powstał na podstawie książki:
Laurent Lemire: Maria Skłodowska-Curie, Warszawa 2003
(1) Wilhelm Ostwald, „Lebenslinien, eine Selbstbiographie”, Klasing, Berlin 1927, za Robert Reid, „Marie Curie derriere la legende, Seuil, Paris 1979, 1983, s.98
(2) Laurent Lemire: Maria Skłodowska-Curie, Warszawa 2003, s.61
(3) Eve Curie: Madame Curie, Gallimard, Paris 1938, s.345
ĆWICZENIE 1
Co znaczą te wyrażenia użyte w tekście? Poprawną odpowiedź możecie sprawdzić, nacisnąwszy na przycisk «odpowiedź».
- w istocie rzeczyodpowiedźw rzeczywistości
- nauki ścisłeodpowiedździedziny wiedzy, które zajmują się badaniem zjawisk przyrody za pomocą metod matematycznych i eksperymentalnych
- przełomoweodpowiedźcoś, co wprowadza znaczącą zmianę lub postęp w danej dziedzinie lub sytuacji
- z krwi i kościodpowiedźprawdziwy, autentyczny, nieudawany
- borykać sięodpowiedźzmagać się z trudnościami, problemami lub przeciwnościami
- rozczarowanieodpowiedźuczucie smutku lub złości spowodowane niespełnieniem oczekiwań lub nadziei
- półśrodekodpowiedździałanie, które nie rozwiązuje problemu w pełni, lecz tylko częściowo lub tymczasowo
- poddaszeodpowiedźnajwyższe piętro budynku, często o skośnym lub niskim suficie, wykorzystywane jako pomieszczenie mieszkalne lub magazynowe
- ślubny kobierzecodpowiedźozdobny materiał, który rozkłada się na podłodze kościoła lub sali weselnej, po którym idą nowożeńcy; “stanąć na ślubnym kobiercu” oznacza po prostu “pobrać się”
- nowożeńcyodpowiedźpara, która niedawno zawarła związek małżeński
- skrzętnieodpowiedźstarannie, dokładnie, sumiennie
- banknotodpowiedźpapierowy środek płatniczy, wydawany przez bank centralny lub rząd, o określonej wartości nominalnej
- obskurnyodpowiedźciemny, brudny, zaniedbany
- nędznyodpowiedźubogi, biedny, marny, żałosny
- zacięcieodpowiedźsilna skłonność lub upodobanie do czegoś; także: zapał, determinacja lub entuzjazm w dążeniu do celu
- promieniotwórczośćodpowiedźzjawisko fizyczne polegające na spontanicznej przemianie jąder atomowych niektórych pierwiastków chemicznych, w wyniku której emitowane są promieniowanie alfa, beta lub gamma
- nazwisko panieńskieodpowiedźnazwisko, które kobieta nosiła przed zawarciem związku małżeńskiego
- u zaraniaodpowiedźna samym początku, we wczesnym stadium
- schorzenieodpowiedźstan chorobowy, zaburzenie zdrowia, dolegliwość
- lotem błyskawicyodpowiedźbardzo szybko, natychmiast, błyskotliwie
- nietuzinkowyodpowiedźniezwykły, oryginalny, niebanalny, wyjątkowy
ĆWICZENIE 2
ĆWICZENIE 3
ĆWICZENIE 4