O „Dniu świra” słów kilka

Moi studenci często pytają mnie o to, jakie polskie filmy warto obejrzeć. Dzisiaj pragnę się z Wami podzielić swoimi spostrzeżeniami na temat jednego z najbardziej kultowych polskich filmów, którym zdecydowanie jest „Dzień świra”. 


Film w całości dostępny tutaj.


Zacznijmy od tego, że wiele osób uważa, że “Dzień świra” (reż. Marek Koterski) to komedia. Faktycznie wielu widzów się śmieje, kiedy obserwują psychozy głównego bohatera, Adama Miauczyńskiego. Niemniej jednak nie można zapominać o tym, że „Dzień świra” to ten rzadki przykład filmu, który został przez samych twórców określony jako komedia/dramat. Wydawać by się mogło, że jest to oksymoron. A jednak sama pamiętam, że kiedy oglądałam ten film po raz pierwszy 18 lat temu (zaraz po premierze), to śmiałam się do rozpuku. A kiedy obejrzałam go ponownie w ubiegłym roku, przeżyłam go bardzo ciężko. Zgadzam się, że są w nim zabawne momenty, ale to jest bardzo gorzki śmiech przez łzy.

Wszystko zaczyna się od pierwszej sceny filmu, kiedy głównego bohatera wyrywa ze snu mieszanka dźwięków muzyki Chopina i kosiarki do trawy. Wydawać by się mogło, że to bez różnicy, jaką konkretnie melodię słychać od sąsiada. Ale rzecz w tym, że to Etiuda Rewolucyjna, którą Chopin napisał w 1830 roku, dowiedziawszy się o narodowowyzwoleńczym Powstaniu Listopadowym. Można zaryzykować stwierdzenie, że jest to najdramatyczniejsza melodia w historii polskiej muzyki. I każdy Polak przeżywa ją do głębi duszy.

Dlatego u Polaków pojawia się poczucie niezgodności i nawet wewnętrznego buntu, kiedy my widzimy, że sąsiad Miauczyńskiego słucha tego utworu pod prysznicem. Dramaturgia emocji muzycznych w żaden sposób nie współgra z relaksującym porannym rytuałem higienicznym. Tak samo, jak nie współgra z nią język, w którym sąsiedzi wyrażają swoje wzajemne pretensje.

Dalsze przygody Adama są nie mniej dramatyczne. Jego relacje z matką, bezskuteczne próby przekazania wiedzy swoim uczniom, wizyta u lekarza, brak porozumienia z synem – wszystko to wywołuje śmiech przez łzy. Z jednej strony jest to wyłącznie wina psychoz Adama. Z drugiej strony, to poczucie absurdalności życia jest nam wszystkim doskonale znajome. Ostatecznie wszyscy czujemy się świrami, których nikt nie rozumie. I od poczucia beznadziei i od braku sensu życia naprawdę chce się płakać.

Ten dialog z matką jest bez wątpienia zbudowany w ten sposób, by zwiększyć poczucie absurdalności. Wielu znajomych mówiło mi, że mają takie wrażenie, jakby ktoś po prostu spisał ich rozmowy z mamami. Słowotok, a jednocześnie żadnej komunikacji, żadnego zrozumienia, żadnych uczuć. Najważniejsze, żeby zupa nie wystygła.

Jako filolog nie mogę też nie zwrócić uwagi na scenę dyskusji politycznej w telewizji. Pomysł na to, by wykrzykiwać, czyja prawda jest „mojsza, niż twojsza” jest absolutnie genialna z językowego punktu widzenia i jednocześnie bardzo prawdziwa w kontekście tych dyskusji, które obserwujemy we wszystkich programach. Tam nie ma argumentów, nie ma zrozumienia, jest tylko chęć zwrócenia na siebie uwagi i poczucia przewagi nad oponentem.

W czasie dyskusji o tym filmie moi studenci zawsze pytają, na czym polega ten pomysł z flagą? W czym tkwi sens tej sceny? Rzecz w tym, że ona sięga korzeniami głęboko w naszą historię i kulturę. Mianowicie, jest to gra z bardzo znanym cytatem z Trylogii Henryka Sienkiewicza (konkretnie, z „Potopu”), gdzie jeden z bohaterów mówi „Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Tatarzy, i kto żyw naokoło”. I oto widzimy, jak wszyscy cigną flagę na siebie, uważając, że ten, kto dostanie flagę, dostanie również władzę nad całym krajem.

Wreszcie, najgłębsza chyba scena filmu, czyli modlitwa Polaka:

Moim zdaniem jest to najbardziej dramatyczna scena filmu, w której odzwierciedlone zostały wszystkie kompleksy, zazdrość i nienawiść Polaków. Treścią i formą ta „modlitwa” jest podobna do prawdziwych modlitw z Biblii, a także do najbardziej patriotycznego wierszyka, jaki wszyscy pamiętamy ze szkoły:

W co się zamienił ten patriotyczny tekst w filmie?

Gdy wieczorne zgasną zorze,
Zanim głowę do snu złożę,
Modlitwę moją zanoszę
Bogu Ojcu i Synowi:
„Dopierdolcie sąsiadowi!
Dla siebie o nic nie wnoszę,
Tylko mu dosrajcie proszę.”

Kto ja jestem? Polak mały
Mały, zawistny i podły.
Jaki znak mój? Krwawe gały.
Oto wznoszę swoje modły
Do Boga, Marii i Syna:
„Zniszczcie tego skurwysyna
Mego brata, sąsiada,
Tego wroga, tego gada.”

„Żeby mu okradli garaż,
Żeby go zdradzała stara,
Żeby mu spalili sklep,
Żeby dostał cegłą w łeb,
Żeby mu się córka z czarnym
I w ogóle żeby miał marnie,
Żeby miał AIDS-a i raka.”
Oto modlitwa Polaka.

Wiele wymyślono utworów, legend i żartów o tym, na ile Polacy bywają zazdrośni, zwłaszcza wobec sąsiadów. I kiedy widzimy, że oni wszyscy się modlą nie o to, żeby im było dobrze, a żeby ich sąsiadom było źle, czujemy się aż nieswojo. To już nawet nie jest śmiech. To jest emocjonalna panika.

Trudno jest zaglądać do najciemniejszych zakamarków duszy. Niemniej jednak, jeśli już trzeba to robić, to trudno mi sobie wyobrazić genialniejszą realizację tego zamysłu, niż proponuje reżyser filmu „Dzień świra”.